Nawet obejrzenie na najlepszej jakości telewizorach i wyświetlaczach setek nagrań z koncertów nie zastąpi choć jednego, na którym się jest osobiście. Doświadczyłem tego 9 maja 2013 roku w Bratysławie, będąc na koncercie Erosa Ramazzotti w ramach "NOI World Tour". Nie sądziłem, że będę aż tak miło wspominał ten wieczór.
Ostatni koncert w Polsce miał miejsce w 2001 roku. Już wtedy miałem jechać do Gdańska. [Notka z tych czasów jest jeszcze dostępna w archiwum internetowym portalu naszemiasto
(link tutaj)]. Niestety, nie zdecydowałem się na to z czystego lenistwa. Nie sądziłem, że przez najbliższe 12 lat Eros Polski nie odwiedzi. A tak się stało i prawdopodobnie w najbliższym czasie nie ma szans na światełko w tunelu dla polskich fanów Włocha.
Koncert odbył się jak większość w sportowej hali, których w Polsce nie brakuje, a nawet ciągle przybywa. Slovnaft Aréna mieszcząca 8 tysięcy osób to nowoczesna wielofunkcyjna hala, której jednak stolica Polski nie ma, bo Torwar jest o połowę mniejszy. Za organizację odpowiadała słowacka firma XL Promotion, działająca od 2001 roku. Wielokrotnie ściągała do tego małego kraju wielkie gwiazdy, co najlepiej można sprawdzić w ich
CV.
|
Reklama koncertu na głównym dworcu autobusowym w Bratysławie |
Do hali widzowie byli wpuszczani już 1,5 godziny przed rozpoczęciem koncertu, zatem o 18:23 już wszedłem. Kupiony wcześniej bilet wystarczyło przyłożyć do elektronicznych bramek, dlatego o tłoku nie było mowy. Następnie przy wejściu do sektora, na który miałem bilet (Standing FOS - przed sceną) otrzymałem opaskę na rękę odpowiedniego koloru. Przy strefie FOS można było kupić napoje, jedynie bez zakrętek, które ze względów bezpieczeństwa panie obsługujące zabierały. Hala powoli się wypełniała, właściwie ostatnie osoby wchodziły jeszcze minuty przed 20:00, ale podczas samego widowiska wolnych miejsc nie było widać.
Początek przygotowany jak zwykle ogromnie emocjonalnie i klimatycznie. Stonowane ciche brzmienia, powoli wchodzący z gitarą Eros i dekoracja zasłaniająca resztę sceny. Na początek gitarowe solo i "Ancora vita". Następnie wpleciona w tekst "Bratislava" co pewnie powtarza się w każdym innym mieście. Krótki dialog, przywitanie i próba czytania z promptera słowackich słów "dobry den" itp. oczywiście bardzo cieszy zawsze publiczność.Chwilę później dekoracja idzie do góry i gra już cały band
rozpoczynając
Sotto lo stesso cielo. Wśród widzów zdecydowana większość oczywiście nie znająca tekstów, co też powodowało, że byłem częstym obiektem "oglądania się na bok" osób wokół mnie, gdy śpiewałem je w całości ;)
Dwugodzinna kompilacja zawierająca hity, materiał z najnowszego albumu oraz kilka starszych kawałków okraszony był świetnym brzemieniem i doskonałą organizacją starannie przygotowanego spektaklu. Ekrany na górze, bokach, i z tyłu sceny wyświetlają kolaż ujęć piosenkarza, bandu, publiczności, grafik i filmów ze scenkami rodzajowymi dostosowanymi tematycznie do konkretnej piosenki. Do tego zmienna gra świateł, które jednak nie raziły oczu.
Pierwsza mini przerwa dla bandu po 50 minutach, potem zmiana, schodzi Eros i kilkadziesiąt sekund na scenie dominuje chór, saksofonista, gitarzyści. Krótka zabawa dźwiękami z Kirkiem Fletcherem i Everettem Harpem też jest przyjemnym urozmaiceniem znanym z i innych koncertów. Do tego dwa zejścia ze sceny do publiczności, kilka rzutów (butelka z wodą, koszulka, beret). Ale oczywiście najważniejsza muzyka. A tutaj oczywiście brzmieniowa perfekcja i świetne zgranie oraz timing. Do tego aranżacje odświeżone i kilka miłych dla ucha zaskoczeń. Usłyszymy zatem m.in. "Fuoco nel Fuoco" w wersji Santany z "e2". Co do angielskiego Sary Bellantoni i Lidii Schillaci mógłbym mieć zastrzeżenia, wydawało mi się też, że momentami nie trafiają w dźwięki, (mowa o partiach solowych) jednak może to jedynie moje wrażenie.
Całość zakończona bisem, na co oczywiście band jest przygotowany, sprawiła na mnie wspaniałe
|
Koszulka z kolekcji trasy koncertowej NOI. |
wrażenie. To w czasie koncertu na żywo widzi się i słyszy detale, które pokazują jaki artysta jest, co sobą prezentuje, jak się stara i jaki ma talent. Tutaj widać i słychać było ogromne doświadczenie, wszak Eros koncertuje od lat 80-tych, a pierwsze gigantyczne dawał już na przełomie lat 80-tych i 90-tych. Profesjonalny spektakl, rutyna, niezmiennie niezawodny wokal i świetnie zagrane gitarowe solówki, kontakt z publicznością, nowoczesna oprawa audiowizualna, ale nie przytłaczająca najważniejszej warstwy muzycznej - to podstawowe wnioski.
Na koniec można było kupić odwiedzić sklepik z koszulkami i czapeczkami z kolekcji koncertowej Erosa, co też zrobiłem, mimo bardzo dużej kolejki. Podsumowując - jestem urzeczony i z całą pewnością kolejnej trasy koncertowej również nie ominę. Pochwał jednak sypać nie będę, bo też nie trzeba, wystarczy powiedzieć, że owacje i oklaski bądź co bądź nie włoskiej publiczności były tak głośne, że musiałem zatykać uszy, bo decybele zdecydowanie przekraczały limit moich możliwości. Dziękuję, że mogłem uczestniczyć w tym wydarzeniu. Koncert życia, do zobaczenia na następnym!
T.Z.
Poniżej moja relacja z koncertu.