22 listopada 2018

Tam wciąż jest życie, nowe życie - recenzja "Vita Ce N'è" Erosa Ramazzotti

Eros Ramazzotti w swoim "Vita Ce N'è" daje nam porcję nowoczesnych brzmień, kompozycji bardzo dobrze "pomyślanych", okraszonych bogatą warstwą tekstową... 

Album rozpoczyna szybszym tempem "Per il resto tutto bene", chociaż początek utworu jest spokojniejszy. Śpiew Erosa ubarwia chór w refrenie. Elektroniczne dodatki są tu subtelne, ale słyszalne. Miły dla ucha koniec z gitarą elektryczną. Klasycznie, a nawet najbardziej klasycznie dla muzyki Erosa Ramazzotti niesie nas tytułowe "Vita Ce N'è"...
Eros śpiewa oczywiście o miłości. "Czuję gorące słońce, jeśli będziesz moją energią, nigdy się nie zatrzymam, wszystko ma sens i składa się w jedno". Śpiewa też "Życie wciąż tam jest (życie nadal trwa), ty wiesz, odnowiona miłość, zbudujemy ją razem, nie ma jednego kierunku". Wśród gitar i melodyjnych riffów słyszymy delikatny fortepian, które nadają dynamikę refrenowi, forma umiejscowienia słów w pojedyncze oddalone lekko od siebie frazy wzmacnia przekaz i emocjonalną siłę. Elektronika tylko subtelnie ubogaca tło. Jest zatem klasycznie dla Erosa, jednak nie nudno i sztampowo, jak choćby w "Parla con me", które jest podobne, jednak pozbawione tej energii. Mamy lekkie chórki w tle niektórych fraz. W 2:08, a zwłaszcza w 2:26 gitara wprost okrasza uszy miodem, w odpowiednim momencie. Pięknie rozmyty koniec i echo, dają poczucie przedsmaku pięknych melodii, które nas czekają na płycie.

Pierwszy utwór z duetem zaczyna się wolno i niespokojnie wybijanym rytmem oraz chórem. "Vale per sempre" z Alessią Carą, która śpiewa po włosku i angielsku troszkę brzmi soulowo, trochę jak klasyczna ballada z repertuaru Erosa. "To jest ważne na zawsze" nie wbija jednak w fotel, troszkę bez zaskoczeń. "Siamo" po bardzo przewrotnym początku jest dość nieustabilizowane w warstwie zwrotek, a refren jest tu z nimi złączony w podobnie brzmiących frazach, jest fortepianowo, jest basowo, jest też melodyjnie. To troszkę taka hybryda, która stanowi coś nowego w repertuarze Erosa, powiedziałbym odważny i zaskakujący dobry utwór. Zwłaszcza nawiązania w warstwie tekstowej, choćby "Piu bella cosa...", skrzypcowy koniec. Przyjemny i ciekawy kawałek.

"In primo piano" to fortepian, wokal, potem skrzypce, wolna ballada o miłości. Zdziwiłbym się, gdyby nie było takiego utworu na płycie Erosa Ramazzotti. Z pewnością tekst jest tu kluczowy, nie muzyka. Warto się wsłuchać i być może zatańczyć "wolnego". W 2:46 mamy coś, czego nie było w żadnym utworze Erosa w jego repertuarze. Mamy chór na wysokich tonach, jakby żywcem wyjęty z wzniosłego momentu hollywódzkiego filmu. Brzmi imponująco, trzeba przyznać. "Ti dichiaro amore", zatem deklaracja miłości wprost, jest też wolniejszą balladą, jednak z bogatszą warstwą instrumentalną niż w poprzedniej piosence. Tutaj ciężko do czegoś się przyczepić, jest ciekawie, interesująco, inspirująco, wciągająco. W 2:35 mamy lekki szok, wszystko nagle cichnie i Eros śpiewa nam wprost do serca - polecam się przygotować, bo można odnieść wrażenie, że odtwarzacz nam się zepsuł.

Duet z Luisem Fonsi i oczywiście latynoamerykańskie rytmy, bardzo charakterystyczne brzmienia. Połączenie ich głosów brzmi ciekawie, to jest taka "świeża bryza", utwór wyraźnie taneczny, chociaż skłamałbym, by całość zaskakiwała, jest raczej przewidywalnie dla takiego połączenia. Eros śpiewa po włosku, Fonsi po hiszpańsku. To nie będzie raczej przebój. Jednak portorykański wykonawca to nie moja bajka.

"Una Vita Nuova" raczy nas większą ilością elektroniki, tutaj jest trochę szybsze brzmienie i całość jest bardzo nowoczesna, pulsująca. Powiedziałbym, że mamy tutaj do czynienia z czymś, co w całej karierze Erosa nie miało miejsca, kompozycja jest esencją tego, co w dzisiejszych brzmieniach jest modne. Resztę usłyszycie sami.

"Ho bisogno di te", "czyli potrzebuję cię" jest melodyjną kołysanką. Znowu bogato w warstwie tekstowej. To jest charakterystyczne dla tego albumu. Tutaj nie ma większych chwil ciszy, jest dużo śpiewania. Jest gitara, są skrzypce, delikatna elektronika, zwłaszcza końcówka jest nietuzinkowa i budzi do życia. "Due Volonta" płynie wolno, ważne tematy i stąd bardziej podniosła forma. Tego słucha się dobrze, ale bez rewelacji.

"Nati per amare", wreszcie zaczyna być szybciej. Bardzo przyjemnie się zaczyna. Rockowy klimat. Dawno tego nie było i bardzo mi brakuje takiej formy wyrazu. "Amerykańsko" brzmiąca "piosenka podróży", z pewnością będziecie wiedzieli o czym mówię słuchając charakterystycznego instrumentarium. Bardzo pozytywny i energetyczny kawałek. Nie przekombinowany i okraszony świetnym saksofonowym przejściem, mam ogromną nadzieję, że to będzie grane na koncertach. Dalej jest zupełnie inaczej, bardziej tajemniczo, ale i klasycznie. "Dall'Altra parte Dell'Infinito" rozwija się spokojną historią opowiadaną przez wokalistę. Tutaj kolejny raz nic szczególnego nie zwróciło mojej uwagi, więc pozostanę przy jednym zdaniu. 

Numer 13. "Buonamore" i znowu mamy wolniejszy, klasyczny utwór z małym instrumentarium w tle. Troszeczkę chciałoby się czegoś więcej, może odrobinę szerszej przestrzeni. Miło prowadzi nas perkusja, potem zaczyna się dziać po 2 minucie. Mamy skrzypce i znów zwolnienie, potem chór i dość klasyczną przewidywalną końcówkę. Weselej jest wreszcie w "Avanti cosi", gitarka akustyczna, a potem Ameryka Południowa i przyjemny relaks, coś jak Santana.

Na koniec mamy duet z popularną i docenianą w Niemczech Helene Fisher, która śpiewa po angielsku. Optymistycznie i z fajnym chórem ubarwiającym refren. Nowoczesny, dobry duet, przesłanie ekologiczne. Trzeba jednak zwrócić uwagę, że to jest utwór numer jeden z tej płyty, z towarzyszeniem Helene, takiego zabiegu jeszcze w historii Erosa - na jednej płycie - nie znałem.

Podsumowanie:

Eros Ramazzotti w swoim "Vita Ce N'è" daje nam porcję nowoczesnych brzmień, kompozycji bardzo dobrze "pomyślanych", okraszonych bogatą warstwą tekstową. 
Jest też sporo wolniejszych i troszkę zbyt klasycznych ballad. Materiał na płycie jest jednak bez wątpienia jasnym przekazem, że dojrzały i doświadczony muzyk ma do zaproponowania coś nowego i potrafi aranżacjami zainteresować nowe pokolenia, te które wychowane są już na zupełnie innej muzyce. Jest to zatem "oczko" puszczone do młodych, jednocześnie z zachowaniem klasy i stylu, który prezentował przez lata swojej kariery. 

Jednocześnie ten album jest trudniejszy, ponieważ paradoksalnie dla przyzwyczajonych do stylu Erosa pop-rockowych ballad, mamy tu do czynienia z towarzyszeniem Erosowi w przejściu w inną epokę muzyki. W dzisiejszych czasach pop brzmi bowiem inaczej niż pop w latach 90-tych. To jest oczywiście truizm, jednak z pewnych rzeczy trzeba sobie zdać sprawę. Ludzie odpowiedzialni za kompozycje na tej płycie dobrze to rozumieją i w ten sposób Erosa poprowadzili. Tutaj dochodzimy do nazwisk. Większość kariery Erosa to trio: Cogliati, Guidetti, Ramazzotti. Odejście od tego mieliśmy na Noi (Chiaravalli. Grandi). Potem "Perfetto" i znowu powrót do Claudio Guidettiego. Nad najnowszym albumem pracowali nowi i młodsi kompozytorzy: m.in: Federica Abbate, Mario Lavezzi, Dario Faini, Matteo Buzzanca i inni. Efekt może być zatem zaskakujący dla "starych fanów", jednak niewątpliwie jest to muzyczna uczta, poza kilkoma wolniejszymi i monotonnymi utworami, przyznaję bez bicia, że jest to jedna z lepszych płyt w dorobku Erosa w ciągu ostatnich 20 lat jego kariery. Serdecznie polecam.