4 grudnia 2010

Nihil novi sub sole

Tradycyjnie jako pierwsi już wczoraj dostaliśmy w nasze ręce podwójne CD z koncertowymi nagraniami Erosa Ramazzotti. Zapraszamy do przeczytania naszej recenzji po kilku pierwszych odsłuchaniach. 

"21.00: Eros Live World Tour 2009/2010" - recenzja serwisu ramazzotti.tk

Należy odpowiedzieć sobie na pytanie jakim typem fana jesteś? Czy oczekujesz zaskoczeń i eksperymentów, czy wolisz stary, wypróbowany styl i poziom. W podejściu do nowego albumu koncertowego Erosa Ramazzotti jest to kluczowe pytanie. Na początek trzeba przypomnieć, że najnowszy koncertowy kompakt należy traktować jako kontynuację. Sięgnijmy więc wstecz. Ostatnim albumem tego typu był "Eros Live" z 1998 roku. Promowany wówczas przez radiowa Trójkę zawierał duety z Tiną Turner i Joe Cockerem. To było ukoronowanie okresu światowej sławy Ramazzottiego. Dziś 12 lat po tym wydarzeniu znów pojawia się CD z brzmieniami z koncertów...
Utrzymana w czarno-czerwonej tonacji książeczka i okładka zawiera podstawowe informacje i spis utworów. Całość uzupełniają cytaty Erosa z jego najnowszych kompozycji. Zaserwowano nam dwie płyty CD, a na każdej 13 piosenek. Zaskoczenie nie ma absolutnie. Jest to bowiem "kanon koncertowy" z ostatnich lat. Mamy kompozycje hitowe: "Dov'e c'e musica", "Stella gemella", "Cose della vita", czy "I beolong to you". Jedynymi odstępstwami są "Questo immenso show" z albumu "Dove.." i znacznie starsze "Amore contro".

Skupmy się na personaliach zespołu. Przytoczyć warto słowa samego Erosa, który mówił, że wymiana składu ekipy muzyków jest czymś naturalnym i ma również dać nowe doznania odbiorcom. Tym razem trasę wspierali: Gary Novak na perkusji, Reggie Hamilton na basie, znany nam Claudio Guidetti na gitarze plus śpiew, również doskonale znany Michael Landau na gitarze, obowiązkowo Luca Scarpa na klawiszach oraz Nicola Peruch. Mocnym punktem był saksofonista Everette Harp, natomiast całkowicie nowy był chórek trzech młodych pań: Chiara Vergati, Romina Falconi i Sara Bellantoni.

Od początku płyty słychać (widać to już było w filmikach z trasy na YouTube) jak duży wpływ brzmieniowy będzie po stronie Harpa na saksofonie. Jego solówki przewijają się przez wiele utworów. na płycie To pierwsza najważniejsza nowość, którą na pewno usłyszycie na tym albumie. Drugą taką "perełką" jest według nas Landau na gitarze. Jego riffy dobrze współbrzmią, a nawet czasem tworzą "dialogi" ze śpiewającym Erosem. Przykładem jest (nie inaczej) "Stella gemella", którą zresztą Landau sam chwalił w jednym z wywiadów sprzed lat. Michael świetnie czuje się na koncertach, to słychać, a zobaczyć to będzie można na DVD.

Płyty słucha się dobrze, odpowiedni montaż wprowadza nas gładko w kolejne utwory. Słychać dobrze publiczność, która niemal ciągle śpiewa z wokalistą. To jest element, którego nie było w 1998 roku (poza krzykami). Nagranie w Mediolańskiej hali również ma znaczenie. Zupełnie inaczej brzmi utwór na stadionie czy gdy scena jest na zewnątrz.

Wróćmy jednak do samej muzyki. Prócz świetnego wstępu "Appunti e notte", wyróżnijmy też "Ziemię obiecaną", świeżo brzmi też "Amore contro" z gitarowym tłem. Sporo jest wolniejszych kawałków, które "buduje" prawie wyłącznie głos Erosa. Bardzo melodyjnie gra też "Controvento" z długim wstępem saksofonu. "Cień olbrzyma" jest tym razem bardzo gitarowy, ale też nie ma tutaj jakiegoś szoku. Nasu wa się tu porównanie z genialnym "Eros Roma Live", który zachwycił nas w 2004 roku (tam właśnie ta kompozycja była wybrana jako dynamiczny wstęp). Spodobało nam się oczywiście również "Questo immenso show" nie tylko z powodu naszego sentymentu do całej płyty, ale też bardzo ciekawej aranżacji. To z pewnością pod tym względem trudny do adaptacji do warunków koncertowych utwór, tutaj brzmi bardzo przyjemnie i słucha się go z radością w sercu. Album wieńczą nowe "Parla con me" i oczywiście "Piu bella cosa".

Pora zatem na zawsze ciężkie podsumowanie. Znów musimy użyć formułki dzielącej odbiorów/nabywców płyty na fanów i osoby spoza tego kręgu. Album być może dla tych drugich będzie czymś nowym, świeżym i jako prezent jak najbardziej się nadaje. Mówimy tu tylko o edycji CD, koncertowi DVD poświęcimy osobną recenzję. Biorąc jednak pod uwagę dobrze znających muzykę Erosa, to im nie wróżymy zaskoczeń związanych z tym albumem. Weźmy pod uwagę, że żyjemy w świecie internetu, gdzie filmiki z koncertów krążą po sieci i są łatwo dostępne. To jakim zaskoczeniem i szokiem było dla nas "Eros Roma Live" nijak się ma do roku 2010. Dziś dostajemy do ręki nagrany koncert w Mediolanie stanowiący spójną całość najpopularniejszych kawałków Erosa w dobrym muzycznym, estradowym wydaniu. Nie bójmy się jednak przyznać, że zaskoczenia nie ma, a takim z pewnością był jednak dwupak "E2" - w tym wypadku szukających "nowego stylu" musimy zawieść.

Eros jest jednak nadal w formie, jego głos jest już dojrzały, lecz niczego nie stracił z charakterystycznej , niepowtarzalnej barwy. Jak zwykle u Ramazzottiego nie ma nawet momentu nieczystości, a dodatkowo dostajemy możliwość wysłuchania solówek na gitarze i w niektórych miejscach zmieniających oryginalne wykonanie "ozdobników". Szkoda, że nie ma tu duetów, szkoda, że nie ma nowych , niepublikowanych utworów, szkoda też, że nie poznaliśmy jakiejś całkowicie nowej aranżacji. Nie zmienia to jednak faktu: to nadal 'nasz' stary, ulubiony Eros Ramazzotti trzymający nieustannie wysoki poziom muzyczny, prezentujący piękne kompozycje z jego przebogatej kariery, pełen werwy i ambicji by każdy z instrumentów współbrzmiał fantastycznie (dobór międzynarodowej klasy muzyków plus znani nam Włosi z poprzednich tras). A zatem ucieszeni, zabieramy się do kolejnego "przesłuchania" i czekamy na DVD, by nacieszyć również oczy!

P.S. Edit - dopisek dokonany o 21:30 po obejrzeniu koncertu "Mikołajkowa muzodajnia gwiazd" w telewizji Polsat, który miał prezentować najpopularniejszych polskich wykonawców młodego pokolenia. Otóż jedno co się nasuwa to sugestia by w języku polskim wprowadzić rozróżnienie na wykonawcę i artystę i oddzielić je potężną, grubą kreską. Jak dobrze, że to jest strona poświęcona TWÓRCZOŚCI ARTYSTY a nie wykonawcy miernej pioseneczki z playbacku (od których więdły nam uszy). Uff...
Serdecznie pozdrawiamy!
Ekipa serwisu ramazzotti.tk
Dove c'e musica!